Niektórzy zapamiętali Prymasa Wyszyńskiego jako niewzruszony majestat, prawie odczłowieczony monument, a to był w pełnym znaczeniu tego słowa człowiek, bardzo wrażliwy na innych.
Jego życie nie było wolne od przeciwności i zmagań. Nie bez pokrycia powiedział przed śmiercią „Moja droga była zawsze drogą Wielkiego Piątku na przestrzeni tych trzydziestu pięciu lat służby w biskupstwie. Jestem za nią bardzo Bogu wdzięczny” 16 maja 1981r.
Już w dzieciństwie odczuł smak cierpienia i niewoli. Urodził się 3 sierpnia 1901 roku w małej wiejskiej osadzie Zuzela, na pograniczu Podlasia i Mazowsza, nad Bugiem, pod zaborem rosyjskim. Jego metryka spisana została zgodnie z zarządzeniem władz zaborczych, w języku rosyjskim. Z niepokojem jako dziecko patrzył na patrole Kozaków pędzących na koniach w kierunku Nura.
Ostoją bezpieczeństwa i ciepła był dom rodzinny. Do ojca – Stanisława, organisty, schodzili się wieczorami okoliczni mieszkańcy, długo rozmawiali, śpiewali pieśni patriotyczne. Nocą ojciec zabierał Stefana i chodzili naprawiać krzyże na grobach powstańców w okolicznych lasach. Zapamiętał też Stefan pierwsze lekcje z historii, których potajemnie udzielał mu ojciec z książki: „24 obrazki z historii Polski”.
Stefan wzrastał w atmosferze szczerej, autentycznej wiary. Zapamiętał obrazy Matki Bożej Częstochowskiej i Ostrobramskiej, które wisiały nad jego łóżkiem. Zapamiętał rozmowy rodziców, którzy wracali z pielgrzymek. Mama pielgrzymowała do Ostrej Bramy, a ojciec na Jasną Górę. Przyzwyczajał się do wiernej modlitwy podczas codziennego wieczornego różańca, do którego klękała cała rodzina. Zapamiętał ojca, który długo modlił się w kościele przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej.
Przyszedł na świat jako drugie dziecko w rodzinie państwa Wyszyńskich. Pierwsza była Anastazja, później Stefan i Janina. W rok później Stanisława, następnie Wacław, który zmarł mając 11 lat. Ostatnie, szóste dziecko Julianny i Stanisława Wyszyńskich to Zosia. Żyła tylko miesiąc. Po jej urodzeniu zmarła matka.
Zapamiętał Stefan słowa matki, która w drodze, w czasie przeprowadzki do Andrzejewa mówiła do Ojca: „na śmierć mnie tam wieziesz”. Jej przeczucie spełniło się. Zmarła 31 października 1910 roku.
Śmierć matki była jednym z najboleśniejszych, przełomowych przeżyć dla dziewięcioletniego Stefana. Głęboko wryło się w jego pamięć dramatyczne oczekiwanie. Siedząc w pobliskiej szkole nasłuchiwał, czy nie biją dzwony. Byłby to znak, że matka nie żyje. Szukał potem oparcia w Matce Chrystusowej. Pamięć matki nosił w sercu do końca życia, czuł jej opiekę i pomoc w różnych sytuacjach życia.
Dom rodzinny Stefana zarówno w Zuzeli, jak i w Andrzejewie znajdował się blisko kościoła. Stefan szybko nauczył się ministrantury i służył do Mszy świętej. Od dziecka miał świadomość powołania. Mając 8 lat obudził się pewnego ranka z płaczem. Mama zapytała , dlaczego tak płacze. Stefan odpowiedział: „Bo mi się śniło, żeście mnie ożenili, a przecież ja mam być księdzem”.
Jako jedno z ważniejszych przeżyć w drodze do powołania wspomina nocne czuwanie w Wielki Piątek, w Andrzejewie:
„Cała niemal parafia zebrała się na ostatnie Gorzkie Żale. Śpiewano wszystkie trzy części, jak wtedy było w zwyczaju, a w przerwach obchodzono drogę krzyżową. Całą noc przesiedziałem w kościele, skulony przy konfesjonale, który stał przy wejściu do zakrystii. Zapamiętałem mocno tę modlitwę przy Grobie Chrystusa. Przeżycia tej nocy rzeźbiły moją chłopięcą duszę, pomagały mi odkrywać piękno drogi, którą zamierzałem pójść. Uważałem, że to jest jedyna droga dla mnie, nie może być innej. (Człowiek niezwykłej miary, s. 14)