Świadectwo o Cioci Róży
Miałam mówić o Róży od całego Instytutu, ale pozwolę sobie na prywatne wspomnienie.
Podczas chyba najważniejszej w moim życiu rozmowy, do której doszło dzięki ingerencji mojej Matki Chrzestnej – Cioci Róży, Marysia Okońska powiedziała mi: „Co ja Ci będę mówić o Instytucie, jak ty wszystko wiesz od Róży”. Wydawało mi się wtedy, że nigdy z Różą nie rozmawiałam o jej ani o moim powołaniu, a jednak…
To ona pokazała mi Boga, który jest bliski, miłujący i wart tego, żeby oddać mu siebie całego; to ona uczyła mnie zawierzać wszystko Mamie i żyć w ciągłej Jej obecności. To ona żyła wiarą, która góry przenosi (te konkretne góry żwiru z Nowego Sącza na remont „Ostoi”); to ona była za pan brat ze świętymi i słuchała jako majstra Taty Józefa (kto tą budową kieruje? pytał odwiedzający ją ksiądz – święty Józef – no tak, tak się mówi, ale kto naprawdę?…); to ona była blisko Nieba i blisko każdego człowieka, taka bezpośrednia, radosna, świecka (żartowała z pewnej wracającej w deszczu z gór zakonnicy, że zamiast przemoczonego habitu da jej najmodniejsze dżinsy, które właśnie dostała z Ameryki). To ona uczyła mnie miłości do Kościoła, do Ojczyzny, człowieka; niepomijania ubogich, w których jest Pan Jezus i równego traktowania ludzi niezależnie od pochodzenia i tytułów naukowych. To ona zaraziła mnie miłością do Ojca – Stefana Wyszyńskiego i świętego Ojca – świętego Jana Pawła II. Dzięki niej zostałam Pomocnikiem Matki Kościoła i ciągle uczę się nim być. Ona uczyła mnie zdrowego stosunku do pieniędzy, troski o powierzone dobra (przydało się, gdy trzeba było pamiętać o czyszczeniu rynien przed zimą w domu, gdzie mogłam ją po latach przyjąć). To ona umiała się cieszyć moimi przyjaźniami i tym, co robię dla innych. Swoją postawą uczyła nie nosić urazy do nikogo i mówić: dziękuję, przepraszam… Mogłabym jeszcze długo wymieniać …
Podczas ostatniej Wigilii, Różo, gdy życzyłaś mi, aby było we mnie coraz mniej Ani, a więcej Mamy – powiedziałam: to są Twoje dla mnie życzenia od lat, do których ciągle nie dorastam, ale dziękuję, że mnie tego przez te lata uczysz. Ostatnie, co mogłam obserwować, to Twoje zmaganie z cierpieniem, którego nie pokazywałaś na zewnątrz. Dla innych radosna i rozweselająca miałaś swój oścień, który Cię kaleczył. Oddawałaś wszystko za zbawienie braci i wołałaś: Jezu, ufam Tobie.
Twoja śmierć jest radosnym przejściem, bo nie znam nikogo, kto z taką pewnością czekał na spotkanie swoich bliskich tam, w innej rzeczywistości. Za małym chłopcem z protestanckiej książki mówiłaś: „Niebo istnieje – naprawdę”.
„Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”.
I jeszcze pytanie o to: 22 stycznia – jaka to jest data?
„Zastanawiam się, co jest najważniejszą chwilą mojego życia (…) Początek fizyczny i duchowy, poczęcie życia mojego ciała i otrzymanie duszy – rozumnej, wolnej, kochanej i kochającej, jak mój Stwórca. I nieśmiertelnej. Kiedy to było – dziewięć miesięcy przed moim narodzeniem, 23 stycznia 1920 roku. To jest małe święto, o którym nikt już dziś nie pamięta Zaślubiny Maryi z Józefem. Mam je zaznaczone w kalendarzu i co rok dziękuję”. (Opowiadam, s. 6-7)
Anna Sułkowska