Drugi powód, dla którego ksiądz Stefan Wyszyński był święcony sam, to brak wieku kanonicznego. Miał dopiero 23 lata. Na jeden brakujący rok otrzymał dyspensę, ale musiał doczekać do dnia urodzin, to znaczy do 3 sierpnia. Tak wspomina ten dzień:
„Święcenia kapłańskie otrzymałem w kaplicy Matki Bożej w bazylice katedralnej włocławskiej w roku 1924. Byłem święcony sam – 3 sierpnia. Moi koledzy otrzymali święcenia 29 czerwca, a ja w tym dniu poszedłem do szpitala. Była to jednak szczęśliwa okoliczność, gdyż dzięki temu mogłem otrzymać święcenia w kaplicy Matki Bożej. Gdy przyszedłem do katedry, stary zakrystian, pan Radomski, powiedział do mnie: Proszę księdza, z takim zdrowiem to chyba raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń. Tak się wszystko układało, że tylko miłosierne oczy Matki Najświętszej patrzyły na ten dziwny obrzęd, który miał wówczas miejsce. Byłem tak słaby, że najwygodniej mi było leżeć krzyżem na ziemi, niż stać”. (Cz. n. m., s. 23)
Po ludzku, ksiądz Wyszyński nie rokował wielkich nadziei. Inne jednak były plany Boże.
Pragnieniem moim było, aby móc w życiu przynajmniej kilka Mszy świętych odprawić. Bóg jednak dodał do tych lat wiele jeszcze innych, nieprzewidzianych, i On wyznaczył czas. (…) Od tamtej chwili czuję, że ciągnę nie swoimi siłami, tylko mocami Bożymi, dlatego niczego nie mogę przypisywać sobie , nie mogę zbyt dużo mówić o moim kapłaństwie, o tym, co miało miejsce w moim życiu, bo byłem tylko uległy Bogu. Apostoł usłyszał: ‘Wystarczy ci łaska Boża, albowiem moc udoskonala się w słabości’ (2 Kor 12, 9). I za nim można powtórzyć nieco żenujące słuchaczy słowa: ‘Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć’ (1 Kor 1, 27). Wielu kapłanów doświadcza na sobie takiego stanu duchowego i ja do tego się przyznaję. (Cz. n. m., s. 23)
Po święceniach kapłańskich ksiądz Wyszyński został wikariuszem przy katedrze włocławskiej. Jednocześnie był redaktorem diecezjalnego „Słowa Kujawskiego”. Pracował też jako prefekt w szkółce fabryki „Celuloza”, gdzie uczył dzieci religii. Szkółka – jak wspominał – mieściła się w zwykłej budzie, podczas gdy w fabryce obok robotnicy chodzili w białych kitlach, żeby nie zabrudzić maszyn. „Dzieci były blade, wynędzniałe, okutane we wszystkie łachy, jakie tylko można było znaleźć w domu. Na pewno więcej się tam nauczyłem sam niż zdołałem nauczyć dzieci. Próbowałem nowych metod nauczania – nie byłem prefektem z zawodu. Wykładałem wszystko z kredą w ręku i bawiłem dzieci rysunkami na tablicy. Cały wykład był w rysunkach” (Cz. n. m., s.26)
Po roku pracy w katedrze włocławskiej ksiądz Stefan Wyszyński został skierowany na studia na KUL, na wydziale prawa kanonicznego. W tym czasie działał na KUL-u ks. Antoni Szymański – prekursor katolickiej nauki społecznej w Polsce. Ta dziedzina wiedzy bardzo interesowała księdza Wyszyńskiego. Wielką łaską było dla niego spotkanie ze sługą Bożym księdzem Władysławem Korniłowiczem, który był wówczas dyrektorem Konwiktu. Księdzu Korniłowiczowi zawdzięczał bardzo dużo, do końca życia nazywał go ojcem. Jako kierownik duchowy nauczył on Stefana przede wszystkim postawy ufnego otwarcia na Boga i na człowieka.